Pewnego razu weszłam do księgarni. Nie jest to w moim życiu zjawisko wyjątkowe, ponieważ do księgarni wszelkiej maści zaglądam często, czytam dużo i mimo wielu prób ograniczenia zakupów książek nadal nie osiągam w tym zakresie spektakularnych sukcesów. Może lepiej napisać, że nie osiągam sukcesów? Bez „spektakularnych”, ponieważ poza jednym miesiącem nie udało mi się nie kupić przynajmniej jednej książki. Wtedy, w tej księgarni w warszawskim Śródmieściu, również mi się nie udało.
Moją uwagę przykuła twarz Leona Tarasewicza i kury. Zaskoczę Was, ale należę pewnie do tej mniejszości, która uważa logo województwa podlaskiego zaprojektowane przez tego malarza z Walił za wyjątkowo udane. Chociaż większość psioczyła, że za kolorowe kwadraty profesor zainkasował niezłą sumkę, ja od początku to logo zrozumiałam i wydało mi się ono genialne w swojej prostocie. A rzeczy z pozoru łatwe wcale nie zawsze łatwo się tworzy. Podlaskie bogactwo różnorodności, patchworkowy region, niepowtarzalny w swym zróżnicowaniu. Ludzie żyjący w zgodzie, dopóki ktoś nie zacznie wtrącać się w ich życie i nie spróbuje różnicować. Żubr, król Puszczy Białowieskiej, symbol Podlasia, ale i całego województwa kojarzonego z tą Puszczą. Także wiecie już, że kolorowe kwadraty składające się w kształt żubra zyskały moją aprobatę, co już na wstępie dobrze rokuje w kwestii odbioru sztuki Tarasewicza. Wróćmy jednak do jego twarzy i kury na okładce. Nie mogłam nie zajrzeć do środka, sami rozumiecie. Chociaż wiedziałam, że cukierkowo nie będzie, bo profesor wielokrotnie krytycznie wypowiadał się o Podlasiu, a tym bardziej o Białymstoku, którego nawet specjalnie (a może w ogóle?) nie lubi. Nie zawiodłam się w swoich oczekiwaniach: zarówno Podlasie jak i mój rodzinny Białystok otrzymują solidną dozę krytyki, ale wyjątkowo mnie ona nie drażni. Co więcej, wielokrotnie się z nią, hm, zgadzam?

Zatem zajrzałam do tej książki-wywiadu i po przeczytaniu kilkunastu stron ciurkiem, stwierdziłam, że chyba głupio tak dalej stać i czytać. Chociaż może nie głupio, ale niezręcznie, bo to jednak sklep, a nie czytelnia. Książkę-wywiad kupiłam i przeczytałam tego samego wieczora. Całą. Już dawno nie doświadczałam tego uczucia. Poprzedni raz miał miejsce bodajże na studiach, kiedy schowałam się przed ulewą w Empiku, kupiłam „Po zmierzchu” Harukiego Murakamiego, bo zaintrygowała mnie okładka. Książka przeczytała się faktycznie po zmierzchu, pamiętam jak dziś. I wtedy właśnie odkryłam literaturę Murakamiego. Wszystko ma swój sens.
Wywiad-rzeka z profesorem Leonem Tarasewiczem czyta się świetnie. Zaczyna się z przytupem, nie brak w nim niecenzuralnych słów, wciąga od pierwszej strony. Życie prywatne pana Leona, w cerkwi Leoncjusza, przeplata się z jego życiem zawodowym i ogólnymi spostrzeżeniami na świat sztuki i na Podlasie. Z jednej strony malarstwo, pracownia, studia, zakrapiane imprezy, wojsko, wystawy. A z drugiej Podlasie mniejszościowe, gdyż Tarasewicz jest Białorusinem i zawsze to podkreśla, walka o język białoruski i dwujęzyczność, rodzina, Waliły, czasy szkolne, rozczarowania i gorzkie spojrzenie na białostocki rynek wystawienniczy… W opowieściach pojawiają się również Sokrat Janowicz, Ignacy Karpowicz, Jan Maksymiuk. Podobnie jak u Ewy Zwierzyńskiej czytam o Podlasiu, ale w pewnym sensie czytam o regionie mi nieznanym. Ponownie poznaję postrzeganie Podlasia przez przedstawiciela mniejszości narodowościowej, co stanowi i dla mnie samej ogromną wartość dodaną. Otwiera się kolejna nieznana mi osobiście perspektywa.
Chciałabym zacytować kilka fragmentów, ale łapię się na tym, że mam ochotę przepisać całe strony. Ten wywiad to bogactwo spostrzeżeń i spora dawka wiedzy społeczno-historycznej. To również gorzkie spojrzenie na to nasze podlaskie bogactwo różnorodności, które najlepiej funkcjonuje samo, bez patronatu urzędów i zaangażowania polityków. Tarasewicz spogląda krytycznym okiem na liceum plastyczne w Supraślu (mowa tu o czasach kilkadziesiąt lat wstecz). I na Galerię Arsenał w Białymstoku, która w regionie cieszy się niezmiennie dobrą renomą. Ba, cieszy się dobrą renomą również w kraju, ponieważ pojawia się wysoko w rankingach. Ale Tarasewicza nigdy do Białegostoku nie ciągnęło. Dlaczego?
Zawsze uznawałem to miasto za tranzytowe. Po naszemu mówić to był tam wstyd. Zakazane. Z zabytkami też kłopot. Jako dzieciak ze wsi zaszedłem z mamą do pałacu Branickich. Rozczarowanie, u nas w cerkwi w Gródku było ciekawiej. Kosmopolityzm świata bogatych fabrykantów Białegostoku, ta mieszanka, gdzie obok Polaków żyli Żydzi, Rosjanie, Niemcy, Ormianie, odszedł z wojną. Nie ma w Białymstoku rdzennych mieszkańców. Po wojnie zjechali ludzie ze wsi, z okolic Suchowoli, Dąbrowy Białostockiej, Moniek, Hajnówki, Gródka, Bielska, i przywieźli kulturę wiejską. Białystok opanowali chłoporobotnicy, inteligencji tu jak na lekarstwo. […] Teatr czy galeria w Białymstoku to są po prostu podmioty administracji centralnej, struktury państwowej. Galerie powstają wtedy, gdy potrzebna jest sztuka. Dla mnie Galeria Arsenał odgrywa trochę rolę galerii kolonialnej – przywozi do Białegostoku najlepsze rzeczy, które są w Polsce i za granicą, ale o tutejszych artystów nie dba. Dzięki niej Białystok zyskał bardzo dobrą pozycję na mapie kulturalnej Polski. […] Zauważ, że jeżeli coś wychodzi z Białostocczyzny, to jest nie z Białegostoku, nie z miasta, tylko z tych obrzeży, które zachowały ciągłość kulturową. Na przykład jak ukazało się „Niehalo”, debiutancka powieść Ignacego Karpowicza, to Białystok był zszokowany tą książką. Trzeba dorosnąć do pewnego poziomu, żeby wykazać się autoironią.
Białystok trochę oberwał, prawda? Ale jakoś się nie denerwuję (w przeciwieństwie do opisów Kąckiego). Z mojej strony mogę zamieścić małe sprostowanie – w Białymstoku nadal są rdzenni mieszkańcy, chociaż faktycznie niewielu. Moja rodzina miała to szczęście, że przetrwała wojnę i ich domy rodzinne nie zostały zniszczone. Dzięki temu mieli dokąd i po co wracać… O moich pradziadkach pisałam między innymi tutaj.
Wywiad-rzekę dałam również do przeczytania mojej Mamie, która nie przepada za obrazami Tarasewicza i ogólnie za jego sposobem bycia. Chyba chciała zrobić mi przyjemność i zgodziła się z grzeczności, że przeczyta. Podejrzewam, że chciała tę książek tak naprawdę tylko przejrzeć, ale, uwaga, również ona nie mogła oderwać się od lektury. Wniosek: nawet negatywnie nastawione osoby wciągnie styl tej rozmowy. Wniosek drugi: zawsze powtarzam mojej Mamie, że polecam jej tylko dobre książki :D I Wam również :)
PS Być może zauważyliście, że od lutego nie pojawiło się tutaj nic nowego. Przegapiłam też dwunaste urodziny bloga w czerwcu. W ostatnim czasie bardzo dużo się dzieje – bloguję hobbystycznie, a w pracy miałam i mam co robić. Nie narzekam, cieszę się! Oprócz czytania książek, pisałam też kolejną własną, ale jak to mówię, to książka branżowa, zupełnie niezwiązana z Podlasiem, Białymstokiem czy turystyką. Ze względu na obowiązki zawodowe, rzadziej bywaliśmy też w Białymstoku, za to moja Mama znowu częściej przybywa do Warszawy. W kwietniu odszedł niestety nasz ukochany kot, którego zawsze będziemy wspominać z wielką czułością, ponieważ towarzyszył nam aktywnie przez 17 lat naszego życia.
PS 2 Kiedy milczę na blogu, odzywam się pewnie mniej zobowiązująco na Instagramie, gdzie piszę o różnych miejscach, nie tylko tych podlaskich.
PS 3 Dziękuję, że nadal tu zaglądacie!