Do Hieronimowa pojechaliśmy w bardzo wietrzny dzień. Wielokrotnie widziałam zdjęcia ruin tamtejszego dworu, czytałam także o blokach-widmo, ale wrażenie, jakie Hieronimowo wywarło na mnie na żywo, nie da się porównać z żadnym innym. Nie użyję epitetów „magiczne”, „tajemnicze”, „romantyczne”. Hieronimowo jest przede wszystkim smutne.

Początki osady powstałej na dobrach Chodkiewiczów nie zapowiadały takiego upadku. Nazwa Hieronimowo pochodzi od założyciela, Hieronima Wincenta ks. Radziwiłła. Powstanie osady szacuje się na około 1780 rok. Aż do XIX wieku nie działo się w niej nic wyjątkowego, prawdopodobnie był to jeden z wielu podobnych mu folwarków. Podejrzewa się, że pobudowano tam drewniany dwór dla zarządcy. Jednak dopiero po przejęciu osady przez pułkownika Kazimierza Leona Dziekońskiego w 1820 roku rozpoczęła się budowa pałacowej siedziby w Hieronimowie, z której ruinami miejscowość obecnie jest kojarzona. Pałac powstał ponoć w dość krótkim czasie i był okazałym budynkiem. Przed dworem znajdował się kolisty podjazd oraz zachowana do dziś oficyna. Za budynkiem rozpościerał się rozległy ogród z alejami spacerowymi i malowniczymi stawami. Dominowały w nim rodzime gatunki drzew, wyodrębniono również sad. Na stronie Dwory Pogranicza natrafiłam na rysunek Napoleona Ordy ukazujący dwór w Hieronimowie w 1875 roku. Sami przyznacie, że wyglądał okazale!

W Hieronimowie do dziś stoi kapliczka zbudowana na polecenie Kazimierza Dziekońskiego.

Kolejną właścicielką Hieronimowa została bratanica generała Dziekońskiego – Jadwiga Olizarowa. Po kilku latach nieudanego małżeństwa udało się je unieważnić, a Jadwiga poślubiła barona Aleksandra Ramma. Ród Rammów wywodził się z Bawarii, jednak jedna z gałęzi rodu osiedliła się na terenie dawnej Kurlandii (dziś Estonia). Syn Jadwigi, Aleksander, poślubił Olgę von Hagemeister. Po śmierci męża włościami zarządzała baronowa Olga von Ramm. Kres świetności Hieronimowa położyła II wojna światowa. Pałac został spalony w 1943/1944 roku, majątek uległ rozgrabieniu, a teren przeszedł w ręce PGR-u. Od 1994 roku właścicielem terenu jest Stanisław Szczepańczuk, który prowadzi nieopodal dużą gęsią fermę. Zespół pałacowy czyli ruiny dworu, oficyna, park i zachowany do dziś spichrz wpisane są do rejestru zabytków.














Przeczytałam kilka artykułów i wysłuchałam radiowy reportaż poświęcony roli Olgi von Ramm w historii Hieronimowa. Baronowa cieszyła się ogromnym uznaniem lokalnej społeczności, była bardzo lubiana, aktywnie wspierała dzieci, dbała o posiadłość i „dyrygowała światem wokół” jak wspominają ją jej wnukowie. Lubiła kwiaty, park pałacowy był ponoć drugim najpiękniejszym po białostockim w regionie. Na co dzień w pałacu porozumiewano się w języku polskim, ale podczas wizyt zagranicznych gości płynnie przechodzono na francuski. Warto podkreślić, że mieszały się tam nie tylko języki, lecz także wyznania: katolickie, prawosławne i protestanckie.
Olga von Ramm w młodym wieku została wdową, a w trakcie II wojny światowej jej synowie stanęli po przeciwnych stronach barykady. Jeden walczył w AK, drugi miał zabrać matkę z Hieronimowa i uciec do Niemiec.
Hieronimowo dziś to przede wszystkim duża ferma gęsi i garstka mieszkańców. Wielu z nich jest zatrudnionych u pana Szczepańczuka, części młodych udało się wyjechać do miasta, chociaż bez samochodu trudno się z Hieronimowa wydostać. Po czasach PGR pozostało kilka bloków mieszkalnych – zarówno zamieszkałych jak i bloków-widmo. Widzimy dwa szkielety, chociaż przed upadkiem PGR-u wylano także fundamenty pod trzeci blok (są już zasypane, budowa bloku nie rozpoczęła się).




W Hieronimowie znajduje się także niewielka kaplica. Nie znalazłam żadnej informacji na miejscu (pod wezwaniem? porządek nabożeństw?) – brak jakiejkolwiek tablicy ogłoszeń. Przy wejściu rosną dwie choinki, ale brakuje chodnika. Zaraz za kaplicą rozpościera się niewielki staw z białą altanką.




Po przeciwnej stronie ulicy stoi niewielki budynek świetlicy wiejskiej, a przy nim plac zabaw i boisko. Oprócz bloków jest tam także kilka domów, które mają potencjał – to nie typowe domy-kostki. Gdyby otynkować je na biało i przykryć czerwoną dachówką, wyglądałyby naprawdę fest! Jest też przystanek PKS. Czy na palecie obok przystanku ułożono azbestowe pokrycie dachu? Poprawcie mnie proszę, jeśli się mylę!


W Hieronimowie czułam się dziwnie. Nie weszliśmy na teren parku i do pałacowych ruin. W końcu to teren prywatny, który jest jako taki oznakowany. Czytałam wprawdzie, że właściciel przymyka oko na sesje zdjęciowe w ruinach, ale ja osobiście nie byłabym zachwycona, gdyby po moim terenie hasały gromady turystów z aparatami. Park jest zarośnięty, nie ma śladu po żwirowanych alejkach. Ale po zachowanym stawie dumnie pływał łabędź. Bardziej pasowałby wprawdzie do białej altanki przy kościele, ale z drugiej strony można go potraktować jako nawiązanie do dawnej świetności dworu – to taki powiew dystynkcji. Wicher był niesamowity, uczucie odrealnienia postępowało z każdym kolejnym krokiem. A wszystko to z gęganiem gęsi w tle. Czasami miałam wrażenie, że jestem na planie jakiegoś filmu, czasami czułam się jak na zapomnianej wsi za wschodnią granicą. Hieronimowo jest nieoczywiste!

Ale! Oficyna jest w trakcie remontu, także jest szansa, że odzyska dawny blask! Wyczytałam także, że pan Szczepańczuk bierze pod uwagę rewitalizację parku, a nawet jego powiększenie. Może los uśmiechnie się chociaż półgębkiem do Hieronimowa, w końcu to miejsce z wyjątkową historią, a podobnych mu na Podlasiu wielu nie ma…
