Białostockie wątki w „Księdze Zachwytów” Filipa Springera

O architekturze w Polsce pisze się w ostatnich latach coraz więcej. Powstają coraz to nowe budowle, które śmiało mogą konkurować z nowinkami architektonicznymi z tak zwanego wielkiego świata. Ale i te socrealistyczne coraz częściej przeżywają drugą młodość. Okazuje się, że z odpowiednią wizją można i dziś wiele z nich wycisnąć. I właśnie polskiej architekturze po 1945 roku poświęcona jest „Księga Zachwytów” Filipa Springera, która ukazała się w 2016 roku. To „[…] subiektywny przewodnik […] po olśnieniach, zachwytach i kilku rozczarowaniach […]” – tak wydawca reklamuje tę publikację. Springer opowiada w niej o budynkach znanych, zupełnie zapomnianych, starych, całkiem nowych, spektakularnych i niepozornych. To również klasyfikacja zaproponowana przez wydawcę.

Chociaż niekoniecznie zgadzam się z autorem w wielu kwestiach ideologicznych, lubię czytać jego książki, ponieważ w bardzo przystępny sposób potrafi opowiadać o tym, co nas otacza w przestrzeni polskich miast i miasteczek. Wszystkie pozostałe książki jego autorstwa czytałam od razu w całości. Najszybciej przeczytałam chyba „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast” – choć dość przygnębiające w ogólnym wydźwięku, ma w sobie coś, co nie pozwala się od tej książki oderwać. Springer podróżuje po byłych miastach wojewódzkich, o czym już na długo przed publikacją w formie papierowej mogliśmy się dowiedzieć ze strony Miasto Archipelag. Poza kilkoma wyjątkami w książce wyczuwalne są głównie tęsknota za dawnym podziałem administracyjnym, wysokie bezrobocie i wszystkie jego następstwa, heroiczne działania lokalnych „attaché kulturalnych”, którzy na przekór wszystkiemu decydują się pozostać w swoich miastach i zainteresować mieszkańców c z y m k o l w i e k. Z wątków lokalnych dowiemy się, że mieszkańcy Suwałk i Łomży ze szczerą niechęcią patrzą na Białystok, który im wszystko zabiera. Nawet sklepy z elegancką odzieżą ponoć przez ten straszny Białystok wyniosły się z grodu nad Narwią. Bo jak nie ma urzędników, to ponoć po lepszy krawat trzeba zasuwać do Białego. I w ogóle to Łomża i Suwałki z musu siedzą w tym Podlaskiem, bo tak ich ktoś wrzucił na chybił trafił. A tymczasem reforma z 1999 roku dawała szansę na przeniesienie Podlasia na właściwe miejsce. Bo jak to jest, że Biała Podlaska jest w Lubelskiem, a taki Sokołów Podlaski w Mazowieckiem. Ogólnie obraz Suwałk jest jednak bardziej budujący niż springerowska refleksja nad Łomżą, w której wszystkie małolaty spotykają się w Macu i gdzie poza nim nigdzie się rano kawy nie napije. Suwałki Springer przedstawia przez pryzmat historii dwóch informatyków, którzy wrócili do tego miasta i tworzą z sukcesem aplikacje dla zagranicznych koncernów. Oto oni. I ponoć na zagranicy się skupiają, bo jak ktoś w Polsce zobaczy, że firma IT ma siedzibę w Suwałkach, to ponoć krzywo patrzy. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego przeciętny Polak na myśl o Suwałkach widzi pewnie jakąś małą osadę z budką meteo w centrum. To niesprawiedliwe. Myślę, że spostrzeżenia jednego z bohaterów tego reportażu, Łukasza, są jednak w dużej mierze prawdziwe i z powodzeniem można byłoby przenieść je na grunt większości miast powiatowych, a również na grunt białostocki:

Problem jest też taki, że to miasto jałowieje. Wyjeżdżają stąd młodzi, robią studia i już nie wracają. Ich miejsce zajmują ludzie ze wsi, którzy znajdują pracę w Specjalnej Strefie Ekonomicznej przy pakowaniu parówek. Przez to nie ma tu środowisk, które pociągnęłyby debatę, dyskusję o mieście, jego problemach. Remontuje się infrastrukturę, bo tym łatwo kupić wyborców, ale refleksji nad taką intelektualną równią pochyłą to nie ma.

Wróćmy jednak do architektonicznych zachwytów. Filip Springer wybrał przeróżne budynki z całego kraju i przedstawia je czytelnikowi zgodnie z przyjętym przez siebie podziałem na regiony. My jesteśmy w rozdziale trzecim zatytułowanym „Podlasie, Mazury, Warmia”, przy czym Podlasie reprezentowane jest tylko przez Białystok. Autor opisuje koncepcję siedziby Opery i Filharmonii Podlaskiej, która choć oddana do użytku wiele lat po kultowym BUW-ie, pozostaje na tym samym poziomie rozwiązań architektonicznych co powstała 12 lat wcześniej biblioteka. Nie do końca zachwyca Springera również Centrum Nowoczesnego Kształcenia Politechniki Białostockiej, ponieważ motyw wycinanki ludowej jest już oklepany, co sugeruje zresztą tytuł „Wycinanka po raz n-ty” i zupełnie nie współgra z charakterem i funkcją budynku. Zachwyt jest zatem tylko pozorny. Najlepiej wypadają natomiast stare białostockie Spodki. Powstałe na centralne dożynki w 1973 roku potrafią jak widać zachwycać do dziś. Springer przedstawia kulisy „białostockiego przyspieszenia” i szeroko posunięte ogarnięcie miasta w związku z planowaną imprezą. „Nowa ekipa Edwarda Gierka musiała się na początku swoich rządów pochwalić spektakularnymi sukcesami. Zapuszczony do niedawna Białystok świetnie się do tego nadawał„. Autor odsyła nas (i słusznie!) do lokalnej publikacji Ładniej? PRL w przestrzeni miasta, w której znajdziemy mnóstwo arcyciekawych informacji o powojennej architekturze Białegostoku. Na moim laptopie już od 2009 roku ma stałe miejsce w folderze „Białystok – publikacje” :)

1

2

Gdybym to ja miała tworzyć moją osobistą listę powojennych architektonicznych zachwytów Białegostoku, na pewno wpisałabym na nią Dom Handlowy Central ze świetną elewacją i neonem. I budynek Filharmonii przy ulicy Podleśnej. Obroniłby się również „białostocki ONZ” czyli rektorat Uniwersytetu w Białymstoku, chociaż zaszkodziła mu dobudowana doń bryła biblioteki. I cała koncepcja kampusu Politechniki Białostockiej. A Wy?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s