Tegoroczny październik obfitował w piękne jesienne dni. Udało nam się zorganizować kilka wycieczek krajoznawczych, ale nawet pobyt w Białymstoku można było ukierunkować na łono natury. Na spacer nie zawsze musimy udawać się na Planty czy do Zwierzyńca, czasem warto zapuścić się w rejony kojarzone raczej z letnim wypoczynkiem. Podobnie jak nad zalewem w Siemianówce nie byłam w okresie kąpielowym, tak też przegapiłam letnie plażowanie na Dojlidach. Nad zalew i nad stawy udaję się zazwyczaj wczesną wiosną oraz jesienią, kiedy panuje tam względna cisza i spokój. Tym razem było jednak inaczej – kąpielisko w Dojlidach przeszło przebudowę i robi naprawdę niezłe wrażenie. Nie wydaje mi się, ażeby powstało tam zbyt wiele budynków (a pamiętam takie dyskusje na facebooku). Wszystkie zabudowania są utrzymane w ascetycznym, może nawet lekko skandynawskim stylu. Nie przytłaczają, nie krzyczą na cały regulator „Uwaga, jesteśmy tu, budynki przy plaży!”. Bardzo sympatycznie spędziliśmy czas na siłowni (chyba najciekawsze przyrządy ze wszystkich napotkanych do tej pory siłowni pod chmurką), oprócz nas kręciło się tam kilka par i rodzin z dziećmi (ewidentnie nastawionych na sport i rekreację). Było naprawdę miło :)
Powtórzę się – nie wiem, jak plaża w Dojlidach prezentuje się latem. Widziałam jedynie zdjęcia plażowiczów na Porannym i ścisk jak nad Bałtykiem. Plusem renowacji jest jednak atrakcyjność obiektu również w miesiącach niewakacyjnych. Ponoć zimą można tam też pobiegać na nartach, choć w Internecie wyśmiewano „długość” trasy biegowej… Ale ja na nartach akurat nie biegam :)
A w pobliżu park, którego po prostu nie można nie odwiedzić jesienią!