Białystok do dziś nie doczekał się swojego tomu popularnej serii notesów z wydawnictwa Austeria, ale obecny jest w tekstach zebranych w wyjątkowym wydaniu zbiorczym Polska ma sens, którego publikację wsparło Miasto Białystok (stąd logo Wschodzący Białystok na okładce).

Kupiłam tę książkę w antykwariacie, ponieważ lubię czytać felietony o miastach. Albo inaczej: lubię miasta. Interesuje mnie, jak są postrzegane, jaka panuje w nich atmosfera i co wpływa na tożsamość ich mieszkańców. Jednym z moich ulubionych przedmiotów szkolnych była geografia. Mogę spędzić długie godziny oglądając mapy i plany miast, do dziś potrafię wymienić wszystkie miasta wojewódzkie przed reformą administracyjną w 1999 roku, a najlepsza zabawa w trasie to odczytywanie rejestracji mijanych samochodów. Od dzieciństwa dużo podróżowaliśmy, w trakcie studiów zaczęłam odkrywać kraj na własną rękę. Wsiadało się w poranny pociąg do jakiegoś miasta, jechało na intensywne zwiedzanie i wracało do Warszawy późnym wieczorem. Piękne czasy! Każde odwiedzone miasto wywołuje we mnie emocje, dość szybko czuję, czy dołączy do mojej osobistej listy faworytów i czy będę chciała do niego wracać. Dlatego lubię poczytać, co o znanych mi miastach sądzą inni. Czy mamy podobne wrażenia? Czy mocno się różnimy?
Polska ma sens to krótkie teksty Witolda Beresia, Krzysztofa Burnetki i osobistości związanych z poszczególnymi miastami. Do każdego felietonu przypisane jest czarno-białe zdjęcie. Białystok reprezentują Grzegorz Kasdepke (o którym w LO dumnie wspominała nam polonistka – tak się składa, że była i jego, i moją wychowawczynią), obszerny cytat Szymona Hołowni oraz dwa autorskie teksty Witolda Beresia, wydawcy i redaktora tego tomu: o wielokulturowości oraz o Ryszardzie Kaczorowskim. Pięknie nakreślił charakter miasta właśnie Witold Bereś, a jego konkluzja warta jest przytoczenia:
Białystok i Białostocczyzna to taka II RP zamknięta w bursztynowej łzie. Łzie, bo z istotnego krajobrazu wielu kultur jeden element bezpowrotnie zniknął – Żydzi.
Kasdepke pisze o Magdalence: Symbol tego, co naprawdę przeraża w polskich miastach – symbol niepamięci. Podkreślił, że nie jest to tylko problem Białegostoku, ponieważ niestety wiele miast w Polsce mierzy się z podobnymi zaniedbaniami. Tak samo jak cmentarze żydowskie i ewangelickie w Białymstoku traktowano też (lub co gorsza nadal traktuje się – vide: zrujnowanie cmentarza ewangelickiego w Nowej Wsi Ełckiej) wiele cmentarzy na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Symbol ogólnopolskie niepamięci…
Przytoczony cytat Hołowni traktuje o ponownym zbliżaniu się wyznań katolickiego i prawosławnego na Podlasiu zgodnie z przesłaniem papieża Franciszka, że owce miewają czasem więcej intuicji od swoich pasterzy.
Poza Białymstokiem w tomie znalazły się: Gdańsk, Katowice, Kraków, Łódź, Poznań, Szczecin, Warszawa i Wrocław. Zgodnie z założeniem, Polska ma sens to książka do pisania, dlatego część stron pozostaje pusta i czeka na zapisanie własnymi refleksjami.


Z każdym z tych miast mam mniejsze lub większe doświadczenia. Białystok tym razem pominę, może powinnam wpisać do książki własny felieton, który zweryfikuję za kilkadziesiąt lat… Warszawa to mój dom, tu mieszkam z rodziną, lubię to miasto i smuci mnie, że w kraju wciąż pokutuje skojarzenie „szara, brzydka i chaotyczna”. Tylko chaotyczna się zgadza. Do dziś pamiętam mój pierwszy wyjazd do stolicy. Rodzicie powiedzieli mi dopiero rano, że jadę do Warszawy, inaczej miałabym noc z głowy. To było jakoś w I lub II klasie podstawówki. Najlepiej zapamiętałam znaki z ograniczeniem prędkości do 80 km/h na moście Grota-Roweckiego (to był szok, tak szybko jeździć w mieście, no niemożliwe!) oraz schody ruchome na Centralnym. Proste radości dziecka.
Dobrej prasy i skojarzeń nie ma też Łódź, jednak ja postrzegam ją sentymentalnie. W Łodzi mieszka znaczna część mojej rodziny, od dziecka tam jeździliśmy, a Łódź przewijała się w rodzinnych opowieściach. To miasto dla koneserów, którzy patrzą głębiej i przymykają oczy na liczne niedociągnięcia. Zabrałam tam na wycieczkę mnóstwo znajomych, nie byli niezadowoleni :)
Z Gdańskiem mam problem. Należę pewnie do mniejszości, ale to miasto nie wywołuje we mnie szczególnej ekscytacji. Zadziwia mnie zły stan tamtejszych ulic i chodników, bo Gdańsk nie należy raczej do miast biednych. Już przy pierwszym spotkaniu nie było „klik”. Trudno, Gdańsk ma na szczęście tylu fanów, że jedna osoba mniej nie czyni żadnej różnicy. Co ciekawe, krzywe chodniki nie przeszkadzały mi w pielęgnacji zachwytu nad Szczecinem, chociaż bez wątpienia przeszkadzały w chodzeniu z wózkiem dziecięcym, co wspominam jako koszmar rodzica. Szczecin ma niesamowity potencjał, chociaż niewykorzystany. A takich kwartałów kamienic jak tam nie ma chyba nawet we Wrocławiu czy Poznaniu. Szczecin mnie fascynuje, chcę tam wrócić, mam nawet całą listę miejsc do odwiedzenia i obserwuję liczne szczecińskie konta na Instagramie. To właśnie przed pierwszą wizytą w Szczecinie założyłam własny profil, który dopiero po pewnym czasie upubliczniłam (wedlug.ani). Zbierałam inspiracje. W Szczecinie odczuwam taki chaotyczny miks niemieckiego miasta z nostalgią PRL-u, do którego nowoczesność dopiero wkracza. Skoro jesteśmy już przy złych chodnikach, muszę wspomnieć i Kraków :) Lubię na kilka dni, ale zawsze cieszę się z powrotu. To według mnie dość hermetyczne miasto, w którym „obcy” nigdy nie będą „u siebie”. Staram się omijać Stare Miasto i Kazimierz, dużo spokojniej jest na Podgórzu, wspaniały jest Zwierzyniec. Ale te chodniki… No Panie Krakowie, nie można inwestować tylko w Stare Miasto! Moja relacja z Poznaniem też jest ciekawa – obiektywnie miasto super, subiektywnie jest taki cichutki „klik”. Pierwszy raz spotkaliśmy się na finale olimpiady przedmiotowej. Dowiedziałam się wtedy, że cała Polska i cała Europa czekała na UAM. Cała Europa czekała na UAM. Tak było! Coś w stylu a o punkcie WLKP na mapie z uznaniem wycedzić słowa. Możecie się śmiać, ale do dziś lubię czasem posłuchać kawałków Jestem tu i Przestrzeń. Poznań to także Jeżycjada – przyznam się, że dwa lata temu przeczytałam wszystkie tomy. Ja, dorosła kobieta! Lubię Poznań, ale czuję się tam obco. Za to Wrocław jest wow, ale to chyba nie jest oryginalne. Nie znam nikogo, kto nie lubi tego miasta. Jeżeli to akurat Ty jesteś tą osobą, daj znać w komentarzu! Wiecie, że dopiero pod koniec szkoły zdecydowałam się na studia w Warszawie, a nie we Wrocławiu? Wygrała logistyka. Ale gdzieś tam w środku zdarza mi się pomyśleć, co by było, gdyby…
Zostały jeszcze Katowice. Specjalnie zostawiłam je na koniec, ponieważ to moja wielka fascynacja od lat! Nie są bardzo ładne ani bardzo stare, ale intrygują mnie jak cały Górny Śląsk. Bywały lata, kiedy na długie weekendy jeździłyśmy z koleżanką do Katowic. Mieszkałyśmy przy ulicy Plebiscytowej. Wiecie, jaka to ładna część Katowic? Okolice katedry, Plac Miarki, bardzo mieszczański charakter. Za rogiem działał tam kiedyś szynk. Przy ulicy Ligonia. Prowadził go pan Grzegorz, emerytowany wojskowy. Trafiłyśmy tam przypadkiem – były mistrzostwa w piłce nożnej, a tam leciał mecz. Nad wejściem wisiał neon niemieckiego ciemnego piwa – Tucher. Tucher w Polsce, ciemny, dekadę temu? Niebywałe! Mecz się skończył i zaczęła się rozmowa. Dowiedziałyśmy się tyle o Górnym Śląsku, że aż parowały nam mózgi. Wyszłyśmy grubo po pierwszej w nocy, z listą obowiązkowych filmów Kazimierza Kutza, wiedzą o śląskiej kuchni, prowadzeniu biznesu na Śląsku, miejscówkami spoza tras turystycznych do odwiedzenia. Do szynku wracałyśmy podczas kolejnych wyjazdów. Jedzenie było przednie, rozmowy inspirujące. Miejsca już nie ma – wygrała biurokracja, ale wspomnienia wracają jak żywe. Zwiedzałyśmy Katowice jak szalone, jeździłyśmy po różnych osiedlach, żeby zrobić zdjęcia charakterystycznych bloków, próbowałyśmy kilka razy dostać się do Superjednostki, ale niestety bez powodzenia. Żeby nie było, na Nikiszowcu i Giszowcu też byłyśmy. W GOP lubię to przenikanie się miast, brak wyraźnych granic, to jest tak wielki organizm! Katowice, Chorzów, Ruda Śląska, Bytom, Zabrze… Tylko do Gliwic wciąż nie dojechałam! W Bytomiu prawie pękło mi serce, jak zobaczyłam tamtejsze przepiękne kamienice w stanie agonalnym. Ale popołudnie na tamtejszym rynku to chyba jeden z milszych momentów – klimat epoki słusznie minionej, szalonych lat ’90 i małego miasteczka w dużym przecież Bytomiu, niegdyś Beuthen. Chylące się ku zachodowi słońce, zimne piwo i frytki w tytce kupione w budce. Ot, radości! Na Górnym Śląsku „klik” był od razu, dlatego ewentualne krzywe chodniki nie zakorzeniły się w moich wspomnieniach. Naprawdę, nie pamiętam tamtejszych chodników!
Bardzo lubię miasta. Książka do pisania pobudziła emocje, w końcu taki był jej zamysł.