Pierwszy październikowy weekend spędziłam w Białymstoku, mimo iż dokładnie tydzień wcześniej byłam w OiFP na „Skrzypku na dachu”. Postanowiłam wybrać się jednak po raz kolejny w rodzinne strony (ostatni weekend z pociągami do Warszawy!), głównie z powodu festiwalu Lumo Bjalistoko, o którym to trąbiły wszystkie lokalne media. Całe szczęście, że tylko lokalne! Jakiż to byłby wstyd, gdyby przyjechał do Białegostoku ktoś, kto na festiwalach świetlnych bywa i niejedno już widział! Otóż Lumo nie wypaliło. Wbrew zachwytom w sieci, impreza do udanych nie należała. Sam pomysł jak najbardziej zasługuje na pochwałę. Liczę jednak na to, że organizatorzy wyciągną wnioski z pierwszej edycji i postarają się o porządnych sponsorów, ponieważ bez nakładów finansowych takie przedsięwzięcie staje się karykaturą festiwalu światła. Zainteresowanie białostoczan było ogromne – sama nie spodziewałam się aż takich tłumów pod Teatrem Dramatycznym! Jednak atrakcje pozostawiły wiele do życzenia. Dwie podświetlone na kolorowo kamienice przy ulicy Kilińskiego nie zachwycą nikogo w erze mappingu. Wyglądają wręcz żałośnie, bo co to niby za wydarzenie? Gdyby cała ulica została przekształcona w świetlny korytarz, można byłoby mówić o prawdziwej gratce dla widzów i fotografów. Tymczasem podświetlone jednolicie DWIE kamienice? Szkoda słów. Najładniej prezentował się chyba sam budynek teatru. Jednak występy przed nim były niemalże niewidoczne. Pokaz mody, parkour, wokół tłum ludzi i tylko dwa pierwsze rzędy coś widzą. Nie należę do osób niskich, ale nawet stając na palcach, nie byłam w stanie dostrzec, co dzieje się na „scenie”. Taniec na schodach był ok, chłopaki jak zwykle zatańczyli na swoim dobrym poziomie, ale nagłośnienie popsuło cały występ. Muzyka dobiegająca z oddali, zdecydowanie zbyt cicha … Panowie konferansjerzy przeszli samych siebie w braku przygotowania. Zdecydowanie nie ogarniali rzeczywistości, gadali coś trzy po trzy, mylili się, jakby pierwszy raz widzieli tekst, który mają przeczytać. Pewnie tak też było … Instalacje w Parku Starym – hm, nawet przy dużej wyrozumiałości, że to przecież dzieła studentów, a nie prawdziwych artystów, trudno było się nimi zachwycić. Oczywiście, na oficjalnych zdjęciach z lustrzanek wszystko wygląda super, jednak to chyba moje zdjęcia zdecydowanie wierniej oddają prawdziwy klimat panujący w Parku Starym … Bez szału! W obliczu wyżej wymienionych „atrakcji” nawet eko-namiot wydawał się być interesujący ;) „Trójwymiarowego” graffiti nie skomentuję już tak obszernie. Ale było najgorsze ze wszystkich, jakie widziałam. Może dlatego, że trójwymiarowe było tylko z nazwy?
W dzień powstał mural z Ludwikiem Zamenhofem. W sumie ok, aczkolwiek pan Zamenhof zdaje się pukać w czoło, myśląc: „Aleś Ty naiwny/naiwna! Myślałeś/Myślałaś, że będzie fajnie?” ;) No tak – nadzieja umiera ponoć ostatnia.
Podsumowując: Inicjatywa festiwalu bardzo dobra, jednak wykonanie głęboko rozczarowujące. Zainteresowanie mieszkańców bardzo duże, zatem grunt podatny. Ale nie zapominajcie, że nie wystarczy zorganizować czegokolwiek i jakkolwiek. Ludzie podróżują i mają porównanie. Nie dadzą się porwać byle czemu, nie zadowolą się czymkolwiek. Miło, że są w mieście grupy, które dążą do zmian i starają się rozruszać Białystok. Ale oprócz pomysłu ważna jest jakość wykonania. Czy za rok przyjadę na Lumo? Nie wiem. Pierwsza edycja mnie zniechęciła. A szkoda.