W ubiegłym roku napisałam artykuł pod przekornym tytułem Lato w Białymstoku. Czy warto?! Znacie na pewno te sensacyjne nagłówki, które mają skłonić do kliknięcia w link. Trochę sobie z tego trendu zażartowałam i opisałam wakacyjny czas w Białymstoku. Również w tym roku udało mi się spędzić dwa letnie tygodnie w mieście B. i stwierdziłam, że wypadałoby je podsumować jeszcze w 2025 roku. Mój wakacyjny czas w mieście zawsze jest bardzo miły, ponieważ udaje mi się łączyć czas wolny z pracą. Staram się nadrabiać zaległości i realizować plany, które skrupulatnie notuję w notesie, ale przyzwyczaiłam się już do tego, że co roku się nie udaje i zawsze wyjeżdżam z poczuciem niespełnienia. Tego lata nie udało mi się na przykład odwiedzić dwóch ciekawych kawiarni i pójść do Muzeum Iluzji, także przepisuję te punkty na kolejny rok.
Moje białostockie wakacje to przede wszystkim rower. Jeżdżę dużo, o dziwo z wiekiem mam coraz lepszą rowerową kondycję, i nadal uważam, że mimo pewnych niedociągnięć po Białymstoku rowerem jeździ się całkiem nieźle. Wykręciłam sporo kilometrów po mieście i okolicach i cieszę się, że młodsze pokolenie jest równie wytrwałe i doskonale sobie radzi na dwóch kółkach. Przy okazji rowerowych wycieczek po mieście zrobiłam brakujące zdjęcia do wpisów Las w Białymstoku oraz Woda w Białymstoku, można zatem powiedzieć, że tropiłam zieleń i wodę w mieście. I wokół miasta. Rower to jest świat.












Rowerem zawsze jeżdżę na kampus UwB. Załapałam się jeszcze na okres kwitnienia dzikiej róży (najlepszy zapach kwiatowy obok piwonii), a przy okazji znalazłam naklejkę z pierwszym logo TVP Białystok.




Pojeździłam również po osiedlach, które odwiedzam naprawdę rzadko. Słoneczny Stok, Zielone Wzgórza, Nowe Miasto – nie mamy tam rodziny, dziś nie mieszkają tam już moi znajomi, także bywam tam tylko okazjonalnie albo w konkretnych celach. Ale wiecie co? Lubię oglądać inne osiedla. Bloki, place zabaw, sklepy, zieleń, system chodniczków – to zawsze coś innego niż swojski Białostoczek. A Białystok osiedlami stoi, o czym z powodzeniem opowiadali twórcy na wystawie Pokochaj Swoje Osiedle 2.







Stawy na Bema przechodziły jeszcze rewitalizację, ale ze zdziwieniem odkryłam, że nieopodal powstało całkiem duże osiedle! A stamtąd można złapać fajne kadry na cerkiew i na Bażantarnię.





Często jeżdżę rowerem w stronę skansenu. Mąż pewnie się śmieje, bo funkcjonuje u nas taki cytat – „kiedy mi się nudzi, wsiadam na rower i jadę w stronę Rejowca”. Ja jadę w stronę skansenu ;)











Na Białostoczku stabilnie. Ogródki przyblokowe nadal w swojej dobrej formie. A pod wiaduktem pojawiła się nawet sztuka kredą rysowana :)





Niedaleko ode mnie znajduje się fabryka Agnelli. Pamiętam, że w dzieciństwie byłam tam na zwiedzaniu w ramach półkolonii w klubie osiedlowym Miraż. Hale i maszyny wywarły na mnie wielkie wrażenie. Agnelli pozostaję wierna – dywany kupuję tylko tam, ponieważ mają dobrą jakość i są tak naprawdę z mojego osiedla. Wiecie, jaki mają superancki sklep? Oprócz dywanów oferują też trochę wiedzy o historii fabryki i o produkcji dywanów. Warto zajrzeć!










Nie mogłam nie pójść do Lalek. To bardzo klimatyczny lokal, chociaż zdecydowanie bardziej jesienno-zimowy. Spacer po ogrodach Opery i Filharmonii Podlaskiej całkiem niechcący również stał się moim rytuałem.













Byłam też w parku, byłam na Rynku… Białostockie klasyki zawsze się sprawdzają. Tym razem Planty nie były jednak dostępne (przebudowa), ale po wielu relacjach w sieci zobaczyłam na własne oczy Różankę. Otoczenie Praczek zmieniło się na plus, ale latem nie kwitło już niestety tak wiele róż. Nie wiem, czy to kwestia małego zróżnicowania gatunków czy niewłaściwa pielęgnacja.













Pies Kawelin zmienił zakwaterowanie i można go już spotkać w nowym miejscu. I w nowej barwie (na pohybel wandalom!).

A u Branickich bez zmian :)








Nie wiem, ile gałek lodów od Matczaka zjadłam w tym roku. Ale to były zdecydowanie moje ulubione lody tego lata w Białymstoku! Cieszę się, że mają punkt sprzedaży przy Kinie Ton. PS Jem właściwie tylko lody śmietankowe.











W Białymstoku odbywał się pierwszy turniej padla. Bardzo fajna inicjatywa, naprawdę przyjemnie się to oglądało!

Witrynki obowiązkowo muszą być! Sklep na Kilińskiego nie zawodzi!


Oprócz lodów od Matczaka musiałam oczywiście zjeść biały chłodnik w Jaga Bistro (uwielbiam!) oraz wypieki z Młynowej 40. Zdjęcia chłodnika nie mam, bo za szybko go zjadłam.

Jak zawsze ze smutkiem patrzyłam na białostockie drewniaki. A smutek był tym większy, że do Białegostoku przyjechaliśmy prosto po dwutygodniowej eskapadzie po krajach bałtyckich i wycieczce do Helsinek. Chyba każdy, kto tam był, wie, co mam na myśli…


Z pozytywnych akcentów – po wielu latach udało się zaaranżować ołtarz w białostockiej farze i godnie wyeksponować obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej.

W przestrzeni miejskiej możemy natknąć się na wiele murali – to już znak rozpoznawczy Białegostoku. Ale są też mądrości na murach, z którymi trudno się nie zgodzić :D


Nie mogłam odpuścić oferty kulturalnej. O Galerii Sleńdzińskich napisałam osobny tekst, poza tym byłam na kilku innych wystawach. Między innymi w Podlaskim Instytucie Kultury. Bardzo podobają mi się obrazy Katarzyny Krauze-Romejko, dlatego musiałam obejrzeć je na żywo w przestrzeni wystawienniczej, a nie tylko w Duchowych Łąkach w Supraślu, gdzie można je kupić.








W PIK-u odbył się też wernisaż zdjęć nadesłanych w ramach konkursu Pogranicze (tak, na zdjęciu tytułowym jestem ja ;)). Uważam, że zdjęcia i idea były świetne, jednak sama organizacja wydarzenia pozostawiła we mnie wielki niedosyt. Przyszło dużo ludzi. Oczekiwałabym wprowadzenia, krótkiej informacji o konkursie, a nie odczytania z folderu! składu jury i… No właśnie. I na tym koniec! Zabrakło dyskusji, kryteriów oceny, podziału zdjęć na kategorie. Nie było też nikogo z laureatów, nawet w formie zdalnej, co w obecnych czasach nie powinno stanowić żadnego wyzwania. Dlatego jestem w kwestii tego wernisażu bardzo rozdarta – zdjęcia i pomysł świetne, ale oprawa do poprawy!








Kulminacją kulturalnych doznań był koncert z okazji 50-lecia Białostockiego Ośrodka Kultury, któremu poświęciłam ten wpis. To mogłoby być wydarzenie cykliczne!
A teraz być może Was zadziwię, ale pierwszy raz w życiu byłam w Majątku Howieny! Nie mam zbyt weselnego towarzystwa i nie miałam wcześniej okazji, żeby tam pojechać na imprezę :) Ale już wiem, jak to wszystko wygląda z zewnątrz!









Odwiedziłam też Truck Show Podlasie 2025 w Wasilkowie. Zaskoczeni? :) Myślałam, że ogłuchnę, ale doświadczyłam tego na żywo!

















Naszą wakacyjną tradycją jest też jednodniowa wycieczka pociągiem. W tym roku wybór padł na Hajnówkę, w której nie byłam już ładnych kilka lat. Moja motywacja była jasna – chciałam obejrzeć murale Mony Tusz i zjeść marcinka. Młodsze pokolenie chciało odwiedzić Żubra Pompika. Południowa część województwa podlaskiego czyli w wielkim uproszczeniu tereny na południe od Białegostoku nie są moje. Czuję się tam jak gość w odwiedzinach w świecie, który jest trochę równoległy do mojego, a pisałam o tym między innymi tutaj. Krótko mówiąc – jestem tam turystką, a na północ od drogi krajowej 65 w kierunku Bobrownik jestem u siebie ;) Myślę, że każdy z nas ma to swoje Podlaskie lub swoje Podlasie i nie ma w tym nic dziwnego, że gdzieś czujemy się swojsko, a gdzieś indziej nieco obco.

W Hajnówce murale nie zawiodły. Są piękne! Mona Tusz to Artystka przed duże „A” i jej styl bardzo mi odpowiada. Jeden marcinek był kiepski, a drugi był pyszny. Park powinien według mnie przejść rewitalizację, ponieważ trąci myszką, a ma piękne nasadzenia i dużo zieleni. Brakuje tam jednak porządnego zagospodarowania. Sobór Świętej Trójcy robi wrażenie (to cerkiew, której wnętrza widziałam kilka razy – tym razem też byłam na zwiedzaniu, a przy okazji przeczekałam wielkie oberwanie chmury). Nieopodal ładnie zagospodarowano skwerek nad rzeczką. I wiecie co? Tak dobrze zaopatrzonej Mrówki nie widziałam w żadnym innym mieście! Gdyby nie fakt, że czekał nas powrót pociągiem, na pewno nie wróciłabym z pustymi rękami! Lubię takie regionalne wycieczki koleją – mają swój urok i są stosunkowo niedrogie.






Marcinki. Jeden z nich był pyszny!


Pompik i jego familia:









I wreszcie wyczekana Mona Tusz! Na jeden mural jej autorstwa nie starczyło nam czasu.











A na dworcu natkniemy się na takie malowidła (już nie Mony Tusz):


Czy udane wakacje muszą być egzotyczne i drogie? Nie! Sporo podróżujemy po Polsce i po Europie, ale trzymamy się swoich upodobań. Jeździmy tam, gdzie nam się podoba, a nie gdzie wypada być. Zawsze trochę pod prąd. A lato w mieście też może mieć swój urok, pod warunkiem, że nastawimy się pozytywnie. Rower, kultura, bliskie wycieczki, las, woda, smaczne jedzenie – to też może być fajne, jeżeli chcemy, żeby takie było.
