W minioną niedzielę wybrałyśmy się z mamą na rowery. Do Białegostoku przyjechałam w sobotę wieczorem, pocałowałam w klamkę na dworcu PKP, ponieważ o 21:30 żadna z kas nie była już czynna. Po bilet powrotny do Warszawy musiałam wybrać się zatem w niedzielę rano. Od początku plan był taki: w niedzielę jemy śniadanie, pakujemy naczynia do zmywarki i ruszamy na rower. Pogoda dopisała, można powiedzieć, że aż za bardzo. W mieście piknik na pikniku, tłum ludzi, Zielone Świątki. Na ścieżkach rowerowych z kolei całkiem sporo rowerzystów, mimo upału! Dojechałyśmy do Zwierzyńca, przejechałyśmy się moją ulubioną ścieżką przy ulicy Wiosennej (tak zielono jak tam nie jest chyba na żadnej inne ścieżce w mieście!), obejrzałyśmy okolice stadionu (zaczyna robić coraz większe wrażenie) i całkiem przypadkiem dotarłyśmy do Aeroklubu. Byłam tam dopiero trzeci raz w życiu. Jeszcze za czasów przedszkolnych jeździliśmy tam na piknik. Pamiętam szczególnie szybowce w hangarach i Andromedę ;) W niedzielę udało nam się bez problemu wejść na teren lotniska. Chodziło tam trochę osób z aparatami, niektórzy majsterkowali przy maszynach, niektórzy szybowali :) Mimo iż cała infrastruktura tego miejsca bardzo mocno nadgryziona jest zębem czasu, podobało mi się tam niemal wszystko. Obejrzałam sobie na spokojnie wszystkie samoloty, zajrzałam do hangarów, poobserwowałam tych, którzy akurat latali i pomyślałam, że to przecież tu miało być pierwsze planowane lotnisko. Może jednak dobrze się stało, że nie powstało? Obserwując problemy niewielkich lotnisk w kraju, można przypuszczać, że generowałoby raczej straty niż zyski… Pozostaje zatem trzymać kciuki za rozwój aeroklubu :)
Wypatruję szybowców :)
Budynek sądu w pełnej krasie!
Mucha tsetse ;)
Oto i nasze jedyne lotnisko …
A tutaj między innymi szybowiec PUCHACZ w akcji: