Wybaczcie tego suchara na wstępie, ale od czegoś trzeba zacząć. Z facebooka dowiedziałam się, że w dzisiejszym głównym wydaniu Wiadomości w TVP 1 mowa była o dialektach, tak przy okazji matury z języka kaszubskiego. Link do materiału znajdziecie TUTAJ. Załapał się między innymi Białystok, chociaż nie do końca jestem przekonana, czy określenie „dialekt kresowy” jest właściwe w stosunku do tego, czym się część mieszkańców regionu posługuje. I tak sobie pomyślałam, że może napiszę coś na ten temat, bo to w sumie ciekawe. Zaczęłam od kawału, który zna chyba każdy. Ale w zanadrzu mam i kolejny: Macie mięso mielone? – Mielim. – To poproszę dwa kilo. – Wczoraj mielim. :) Każdy z nas ma jakiś stosunek do dialektów i gwar. Ja osobiście nie cierpię mowy górali, którą wszyscy się zachwycają. Dialekt śląski jest dość ciekawy, ponieważ przy znajomości języka niemieckiego rozumiemy naprawdę bardzo dużo. Gwara poznańska nie jest może najmilsza dla ucha, ale na pewno bardzo twórcza – uwielbiam ich słówka :) W Małopolsce rozbraja mnie intonacja. No i mamy też nasz dialekt? gwarę?, zwany potocznie śledzikowaniem. Stosunek do niej mam jako taki. Sama nie potrafię w ten sposób mówić, nawet udawanie niespecjalnie mi wychodzi. W domu też się tak nie mówiło. Znam oczywiście trochę „lokalnych” słówek, ale poza tym specjalnie się w tej materii nie popiszę. Do moich ulubionych zwrotów należą niezmiennie „wiszczeć” i „wisk”, które są tak bardzo praktyczne, bo zastępują nam „krzyczeć” i „piszczeć” jednocześnie :) Często słyszymy też sformułowania z „dla” zamiast celownika. Obawa przed popełnieniem błędu bywa u niektórych tak silna, że prowadzi do wyrzucania „dla” ze zwrotów, w których jego użycie byłoby jak najbardziej poprawne. I tak oto wchodząc na chór w kościele św. Wojciecha, miniemy kartkę z informacją „wejście tylko chórzystom” ;))) Swego czasu białostocka Gazeta Wyborcza organizowała akcję „Czy nas zrozumiesz?” i zachęcała mieszkańców do nadsyłania różnych regionalnych zwrotów. Odzew był ogromny, ale efekt końcowy (Słownik mowy białostoczan) trochę mnie rozczarował (patrząc na komentarze innych użytkowników, nie tylko mnie), ponieważ zamiast gwary białostockiej dominowały zwroty z podlaskiej wsi, których od rodowitego białostoczanina raczej byśmy nie usłyszeli (z dziada pradziada jestem, więc mam gdzie dopytać :D). Pamiętam dokładnie, jak siedziałyśmy z koleżanką i czytałyśmy wszystkie zwroty po kolei. Koleżanka zdecydowanie bardziej ogarnia temat, ale zdziwione byłyśmy tak samo. Podaję Wam link do jednego z artykułów – akurat tutaj wiele propozycji jest rozsądnych i nieprzerysowanych: Jadę empekiem, taryfą, rowerykiem … – czyli mówimy po białostocku Wschodni zaśpiew potrafi mi się nawet podobać, ale tylko w wykonaniu tzw. rodowitych. Wystarczy obejrzeć kultowy film „U Pana Boga za piecem” – „swoi” mówią naturalnie i nie drażnią. Jan Wieczorkowski natomiast próbuje tak mówić, ale wprawne ucho, ucho podlaskie!, od razu rozpozna fałsz ;) Wróćmy jednak do samej idei śledzia. Utarło się w Polsce, że z Białegostoku można się pośmiać, dość często używa się określenia „Śledzie” w znaczeniu zdecydowanie pejoratywnym. Pozytywnego wydźwięku nie mają też na przykład „Krakusy”. To naprawdę zastanawiające, dlaczego Polacy tak chętnie naśmiewają się z siebie nawzajem. Zauważmy, że kiedy mówimy o dialektach lub naleciałościach, mówimy z pewną ironią i kpiną, a jednocześnie sami siebie utwierdzamy w przekonaniu, że to nasz wariant jest tym poprawnym. Co śmieszniejsze – nierzadko z rzekomego braku poprawności językowej u innych naśmiewają się osoby mówiące niepoprawnie :) Taka postawa wyraża chyba po prostu małostkowość Polaków. Próbę podniesienia własnego ego. Dlaczego Niemcy są dumni ze swoich dialektów? Dlaczego nawet w Saksonii, słynącej z dość niemiłego dla ucha dialektu, nikt się go nie wstydzi, a wręcz go promuje? To tak zwana oczywista oczywistość, że w różnych regionach kraju mówi się inaczej. Ale nie u nas :) W Polsce musimy przypominać nawet w Wiadomościach, że dialekt to nie powód do wstydu, że nie warto się go wypierać, bo jest on częścią naszej tożsamości. Podobnie wygląda kwestia wielokulturowości. Ile to razy natrafialiśmy i będziemy natrafiać na forach internetowych na wpisy „Białystok? A to jeszcze w Polsce? A to nie Białoruś?” Branicki pewnie przewraca się w grobie, a my możemy zadać pytanie, skąd w Polakach tyle jadu? Dlaczego ci sami ludzie, którzy zachwycają się ideą „multikulti” w krajach zachodnich, wyśmiewają się z jedynego właściwie „multikulti” w Polsce? Dlaczego za granicą nie dziwi ich różnorodność religii, ale w Polsce wysyłają nas za to mentalnie na Białoruś? Nie jestem zwolenniczką nadmiernego propagowania podlaskiej wielokulturowości. Odnoszę wrażenie, że jeszcze kilka lat temu, zanim rozpoczęły się medialne kampanie, było to prawdziwsze. Było od zawsze, po prostu było, nikt tego nie promował, gdyż był to taki chleb powszedni. A teraz na sam dźwięk słowa „wielokulturowość” mam już chyba coś na kształt alergii :) Wróćmy jednak po raz kolejny do śledzi. Sama nie wiem, co myśleć o gadżetach ze śledziem w roli głównej. Z jednej strony są dość zabawne, ale z drugiej wcale nie muszą przełamywać stereotypów, a wręcz je pogłębiać. Warto promować się na śledziu? :) Gdybym miała pewność, że ludzie kupujący te pamiątki należą do grupy ludzi z jajem i dystansem do otoczenia, mogłabym powiedzieć, że to genialny motyw. Ale z uwagi na taki drobny szczegół, że jesteśmy jednak w Polsce (czytaj wyżej) … wcale nie mam pewności, czy to aby na pewno taki dobry pomysł ;)
Bardzo fajny artykul niemniej moim zdaniem autorka za bardzo uzala sie nad tym jak to sie z nas wysmiewaja. Ja tam nie zauwazylem, przeciwnie nasze wyrazenia budza zaciekawienie i sympatie. proponuje zmienic punkt widzenia usmiechnac sie i juz nikt nie bedzie wysylal pqni na bialorus
PolubieniePolubienie
Nie wiem czy ta teoria ma uzasadnienie w realnych faktach, ale może powodów do niezbyt pozytywnego stosunku Polaków do gwar, dialektów (a raczej ich użytkowników) należy dopatrywać się, jak wielu naszych przywar, w historii. Potrafię sobie wyobrazić, że w państwie pod zaborami albo pozostającego w ciągłym zagrożeniu od sąsiadów wszelkie odmienności od normy (tu: języka literackiego) mogły być postrzegane jako zagrożenie dla spójności państwa. O ile kwestia pozostaje w obszarze czystej teorii gramatycznej, jest ok. Ale w momencie gdy Polak posługujący się „Czystą Polszczyzną” spotyka kogoś, kto kaleczy ją swoimi regionalnymi naleciałościami, to zaczyna go odbierać jako obcego. A jaki stosunek do obcych większość ludzi ma, chyba nie trzeba wyjaśniać?
PS: a mnie się bardzo podobają te gadżety – są lekko autoironiczne, z dystansem. Sam od jakiegoś czasu chcę kupić sobie koszulkę ze śledzikiem białostockim i pojechać w niej do jakiegoś dużego polskiego miasta:)
PolubieniePolubienie
Bardzo fajnie piszesz dziewczyno..bez kitu ; – )
PolubieniePolubienie