Jest listopadowe popołudnie. Albo ferie zimowe, spadł śnieg, jest ciemno i zimno (normalna zima kiedyś, nic nadzwyczajnego). Ale idę – z Białostoczku na Waryńskiego nie jest przecież daleko. Idę, bo wiem, że czeka na mnie coś fajnego. Będzie ciepło, kolorowo i dadzą nam wielkie kartki papieru, pędzle i dużo farb. Buty zdejmujemy przed wejściem na parkiet, żeby nie zamoczyć podłogi. Zresztą inaczej się nie da, ponieważ na ziemi leżą arkusze papieru, a my mamy kucać, siedzimy na tych kartkach albo obok nich. Dostajemy zadanie, pani wyjaśnia, co dziś tworzymy, no i zabieramy się do pracy. To przypominam sobie ja, Ania, ale z czasów podstawówki. Miejsce akcji: Galeria Sleńdzińskich przy ulicy Waryńskiego 24A. Cel akcji: zajęcia plastyczne dla dzieci. Czas akcji: lata dziewięćdziesiąte.
Do Galerii Sleńdzińskich mam zatem duży sentyment, ale dopiero w dorosłym życiu (czyli od czasów studiów) zaczęłam interesować się ich ofertą bardziej na serio. To już nie tylko budynek dawnej synagogi czyli pierwsza siedziba tej instytucji, ale jeszcze trzy inne przestrzenie wystawiennicze. Wydaje się, że galeria po latach znalazła i umocniła swoje właściwe miejsce na kulturalnej mapie Białegostoku i jasno określiła gałęzie działalności.
W cenie 8 zł (bilet normalny) mamy dostęp do czterech wystaw w każdym z oddziałów galerii. Bilet jest ważny przez tydzień od daty zakupu. To mniej niż najprostsza kawa na mieście, a doznania artystyczne pozostają na długo. Oprócz tradycyjnego zwiedzania mamy możliwość udziału w warsztatach i wydarzeniach dla dzieci i dorosłych (nie w ramach biletu). Pełna oferta jest dostępna na stronie Galerii Sleńdzińskich.
Jestem zwolenniczką mniejszych muzeów i kameralnych galerii. Oprócz samych wystaw interesują mnie też budynki, w których prezentowana jest sztuka. Często to jedyna okazja, żeby zajrzeć do zabytkowych wnętrz. Dlatego regularnie zaglądam do oddziałów Muzeum Podlaskiego, chociaż dobrze je już znam. I nie zapominam o Sleńdzińskich. Muszę też pochwalić sklepik muzealny w oddziale przy Legionowej 2 – mają tam bogatą ofertę książek o sztuce i trochę muzealnych gadżetów. Warto o nich pamiętać, jeśli szukacie niebanalnych prezentów.
W wakacje całkiem spontanicznie zorganizowaliśmy ponadpokoleniowy spacer po wszystkich czterech wystawach oferowanych wówczas przez Galerię Sleńdzińskich. I to jednego dnia! Zaczęło się od wizyty na Bojarach, gdzie prezentowano fotografie Józefa Czechowicza. Zainteresowało mnie Wilno, ponieważ lubię fotografię miejską. No i byłam ciekawa, czy i jak bardzo zmieniło się to miasto na przestrzeni lat. W ogóle uważam, że Wilno należy do tych miast, które trzeba zwiedzać pieszo, ponieważ tylko wtedy mamy szansę dotrzeć do licznych zakamarków, a jest ich tam bez liku. Najlepiej jest się w tym mieście trochę zgubić, wyjść poza ten sztampowy schemat skrojony pod polskiego turystę czy pielgrzyma i chodzić po Wilnie po swojemu, a nie według wytyczonych ścieżek. Opinia (moja), nie fakt.














Dodatkowym walorem oddziału przy ulicy Wiktorii 5 jest ładnie odrestaurowany drewniany dom i przylegający do niego ogród. To ważny adres dla miłośników fotografii, ponieważ oprócz wystaw (ciekawych!) organizowane są tam również wydarzenia skupiające zainteresowanych zdjęciami mieszkańców i turystów.

Drugim przystankiem na naszej kulturalnej trasie był punkt przy ulicy Legionowej 2 (tam działa sklepik – ja tylko tak delikatnie przypominam). Odbywała się tam wtedy bardzo kolorowa wystawa Goodbye Białystok autorstwa Marii Tołwińskiej. Trochę się z nią nawet utożsamiam. Przeczytajcie opis pochodzący ze strony galerii:
Maria Tołwińska – jak wiele innych artystek i artystów – opuściła swoje miejsce dorastania, aby studiować i dalej żyć oraz tworzyć w większym mieście. A jednak Białystok, w którym się wychowała, wciąż jest tematem jej prac. Tyle że to nie miejski krajobraz czy wspomnienia ważnych miejsc z dzieciństwa okazują się w nich najważniejsze. O ile bowiem przewijają się jeszcze przez cykl rysunków artystki w zazwyczaj zaskakujący i zabawny sposób, o tyle na płótnach są już niemal nieobecne. Tołwińska w swojej twórczości skupia się raczej na odtworzeniu emocji, stanu ducha towarzyszącemu dorastaniu. Stąd panująca tu popkulturowa czy cyfrowa symbolika, cytaty z kreskówek i filmów, komputerowe motywy z początku wieku. Jednocześnie jest to więc próba utrwalenia Białegostoku czasów dzieciństwa, jak i zdystansowania się, uwolnienia od niego. Autorkę interesuje przede wszystkim kwestia, jak zmiana miejsca zamieszkania wpływa na zmianę myślenia czy zmianę narracji związanej z miejscem. […]
Zatem też mnie nie ma na stałe w Białymstoku (już od dwudziestu lat), ale Białystok cały czas jest jednak we mnie i jak widać na tym blogu, nadal jest dla mnie ważnym punktem odniesienia. Na wystawie było zatem i bardzo kolorowo, i nostalgicznie. Najlepiej prace artystki zrozumie ten, kto w podobnym okresie dorastał w Białymstoku. Ja odnalazłam się wśród tych wspomnień i obrazów zaskakująco dobrze i od razu wiedziałam, co Tołwińska miała na myśli.















A tu zdjęcie ze sklepiku. Nie z sierpnia, ale to nadal ten sam sklepik muzealny.

Tuż obok znajduje się obecnie siedziba główna galerii. Archiwum Państwowe doczekało się większego budynku, zatem dowództwo Sleńdzińskich przeniosło się na Rynek Kościuszki. To właśnie tutaj obejrzymy wystawę stałą poświęconą wywodzącemu się z Wilna rodowi Sleńdzińskich. W zbiorach galerii znajdują się najważniejsze dzieła Aleksandra, Wincentego i Ludomira przekazane instytucji przez Julittę Sleńdzińską. Dlaczego akurat Białystok? A nie na przykład Kraków, z którym ród również był bardzo silnie związany? Obrazy będą bliżej Wilna, które tak często wspominał ojciec, zaś przed jego śmiercią wspomnienie o rodzinnym mieście stało się niemal obsesją – tak decyzję o wyborze Białegostoku uzasadniła Julitta. Wydaje mi się, że wielu mieszkańców nie do końca zdaje sobie sprawę, jak wyjątkowa była ta rodzina i jakie szczęście spotkało Białystok. Taki prezent nie zdarza się przecież codziennie! Zachęcam Was do przeczytania obszernego artykułu Z Wilna rodem – opowieść o Sleńdzińskich. W Białymstoku mamy Sztukę przez duże „Sz” i Historię przez duże „H”!








W siedzibie głównej prezentowane są też prace stworzone podczas warsztatów. A wyposażenie pracowni przyprawia o zawrót głowy!





Powrót do korzeni czyli pierwsza siedziba galerii przy ulicy Waryńskiego. Budynek powstał jako Synagoga Cytronów i wraz z sąsiednimi zabudowaniami stanowi przykład przedwojennej zabudowy Białegostoku. Mam kilka starszych zdjęć, które tutaj zamieszczę.





Najważniejsza jest tutaj wystawa stała pod tytułem Relikwie, dokumentująca znalezione w 2022 roku na strychu bożnicy obiekty i przedmioty, zarówno religijne jak i z okresu funkcjonowania getta. Na stronie galerii czytamy:
Składają się na nie dwa rodzaje eksponatów: pierwsze to księgi religijne, głównie komentarze do Talmudu i modlitewniki, w dużej części drukowane w XIX wieku, a w niektórych przypadkach nawet wcześniej. Prezentujemy też pozostałości wyposażenia wnętrza bet midrasz (domu modlitwy), w tym widoczne na archiwalnych zdjęciach malowane kasetony sufitowe. Druga kategoria przedmiotów to unikalne pamiątki z codziennego życia getta: mezuzy, tefilin, gwiazda Dawida odpruta z ubrania, puszki ofiarne, pozostałości ubrań, dziecięce zabawki, podręczniki szkolne, zdjęcia. Znalazły się one na strychu w czasie okupacji niemieckiej, kiedy więźniowie getta, wobec braku miejsca, zmuszeni byli mieszkać w synagodze, a na strych wynieśli rzeczy, po które zapewne chcieli wrócić.
Zbiór robi wrażenie, tym bardziej, że znajduje się w nieprzypadkowym miejscu. Koniecznie należy zwrócić uwagę na zachowane i ocalone przez panią Leokadię Ostasz zwoje Tory z Wielkie Synagogi w Białymstoku spalonej przez Niemców w 1941 roku. Przyznam szczerze, że nie mam wielu zdjęć z tej wystawy, ponieważ trafiliśmy na bardzo chętnego do rozmowy pracownika galerii, który wszystko nam opowiedział oraz dodał wiele informacji wykraczających poza zakres ekspozycji. Bardzo ciekawa historia i zaangażowani ludzie. Także zdecydowanie warto!





W ramach wystawy czasowej prezentowano również formy przestrzenne z tkaniną i kostiumem w roli głównej czyli 10 wcieleń Rosy Raisy.



Jeden dzień, jeden bilet, jedna Galeria, cztery oddziały, cztery różne światy. Duch pogranicza i Kresów wyczuwalny. Galeria Sleńdzińskich to instytucja, która się Białemustokowi zdecydowanie udała!
