W każde wakacje staram się spędzić więcej czasu w Białymstoku. Nadrabiam wtedy zaległości: oglądam miejsca, które do tej pory widziałam tylko na zdjęciach, chodzę na wystawy, jeżdżę rowerem i za każdym razem wyjeżdżam z miasta z dużym żalem i niedosytem, bo jeszcze nigdy nie udało mi się zrealizować wszystkich punktów z listy (tak – mam taki białostocko-blogowy notes i zapisuję w nim ręcznie moje pomysły).
W tym roku trafiłam na obchody pięćdziesięciolecia Białostockiego Ośrodka Kultury. Od razu wpisałam do kalendarza koncert w piątek 8 sierpnia, w którym miały wziąć udział gwiazdy sceny muzycznej związane z Białymstokiem i BOK-iem.

Największą gwiazdą koncertu była Kayah, która spędziła w Białymstoku dzieciństwo i pomiędzy utworami wplatała swoje lokalne wspomnienia. Cieszę się, że poruszyła problem dewastacji Bojar i że ta krytyka wybrzmiała donośnie ze sceny. Brak szacunku dla architektury drewnianej i przede wszystkim brak jej docenienia jest słabą stroną miasta. Każdy, kto zwiedzał kraje bałtyckie i skandynawskie, wie, że taka architektura jest wartością i wyróżnikiem. W tej kwestii pewnie już wiele się nie zmieni, ale doceniam Kayah za to, że nazwała rzecz po imieniu i to w obecności tylu oficjeli.



Na koncert przyszłam jednak głównie dla innych muzyków – moje top trzy spośród wykonawców to Janusz Laskowski, Cira i Lukasyno. Słuchając komentarzy publiczności w moim otoczeniu (z powodu deszczu później niestety już nie pod sceną, a pod kasztanowcem), pan Janusz był wyczekiwany przez wszystkich – od młodzieży po seniorów. To bardzo miłe i szkoda, że w programie przewidziano tylko dwie piosenki jego autorstwa. Świat nie wierzy łzom i Kolorowe jarmarki zna prawdopodobnie każdy.


Cira i Lukasyno to z kolei głosy mojego pokolenia urodzonego w latach osiemdziesiątych i silni reprezentanci białostockiej sceny rapowej/hip-hopowej z mocnym zakorzenieniem w lokalności. I właśnie te związki z miejscem, które uwidaczniają się w warstwie lirycznej i muzycznej, doceniam najbardziej. Dobrze słucha się tekstów, z którymi można się utożsamiać i które da się bez problemu ulokować w przestrzeni.



Im starsza jestem, tym bardziej doceniam twórców czerpiących inspirację z miejsca, w którym żyją i tworzą. Pamiętacie płytę Podlasie pod powierzchnią? Andrzej Bajguz z Polskiego Radia Białystok stworzył wyjątkowy i kompletny projekt. Wysłuchałam jej wielokrotnie, a przemyślenia zebrałam tutaj. I dzięki sierpniowemu koncertowi wróciłam do regionalnych wątków. Dlaczego nie postawić na lokalny patriotyzm nie tylko w sferze gospodarki (a ten uprawiam od lat!), ale również w sferze kultury? W Białymstoku i w Podlaskiem mamy wielu utalentowanych artystów. Muzycy, malarze, fotograficy, aktorzy, performerzy. Coraz więcej z nich decyduje się na podkreślenie miejsca pochodzenia, z dumą się do niego odwołuje i, co chyba najważniejsze, z niego czerpie. Wyobrażam sobie, że to fajne uczucie stać na scenie w swoim rodzinnym mieście, występować przed swoją publicznością, mieć świadomość, że ludzie, do których się zwracamy, rozumieją tekst głębiej, że nie trzeba niczego tłumaczyć.
Od dziesięciu lat zbieram na blogu teledyski nakręcone w Białymstoku. Kiedyś dość spontanicznie założyłam taki wątek i ilekroć coś nowego wpadnie mi w oczy, robię w nim aktualizację. Nie zwracam uwagi na gatunek muzyczny – interesuje mnie, czy w klipie są ujęcia Białegostoku. Dzięki tym poszukiwaniom natrafiłam na sporo ciekawych wykonawców. I tradycyjnie proszę Was o uzupełnienie, jeśli znacie klip z Białymstokiem w tle lub w roli głównej.
A wracając do koncertu – bardzo podobało mi się jego zakończenie. Refren Kolorowych jarmarków odśpiewany przez wszystkich wykonawców to było coś! A potem ten przesłany pokój z Białegostoku rodem z Pierwszej pocztówki. Z kolei orkiestra pod wodzą Marka Kubika zasługuje na samodzielny koncert – ekipa jest rewelacyjna!



Życzyłabym sobie, żeby Białostocki Ośrodek Kultury zorganizował jeszcze kiedyś taki koncert lokalnych muzyków dla lokalnej publiczności. Warto promować swoich!
